niedziela, 18 grudnia 2011

Znowu AC/DC :)

Właśnie obejrzałem "Let There Be Rock" w wersji BR.
Wcześniej nie widziałem koncertu z Bonem Scottem. Uważałem, że on jest esencją rock'n'rolla... Myliłem się.
Głównym aktorem jest Angus Young. Całe AC/DC to niesamowicie sprawnie działająca machina składająca się z wielu trybików. I każdy z nich można zastąpić nowym. Z wyjątkiem jednego - właśnie Angusa Younga.
Czy znacie inny zespół gdzie instrumentalista byłby ważniejszy od wokalisty? Owszem, są takie, ale w świadomości publicznej jednak wokal jest najważniejszy. A AC/DC to chyba jedyny zespół, który nawet w świadomości publicznej nie może istnieć bez tego jednego gitarzysty...
Wulkan energii... Wcale się nie dziwię, że wywalili go ze szkoły :) Dobrze, że zajął się muzyką. Gdyby nie to, to pewnie byłby seryjnym mordercą... W sumie i tak jest...

sobota, 17 grudnia 2011

Ja i house?!

Nigdy nie przepadałem za muzyką taneczną. Później to się trochę zmieniło, ale nie do końca... Dorosłem i zrozumiałem, że muzyka taneczna może być naprawdę super...
Szczególnie nie lubię disco-polo, dance i house.
Jednak są płyty housowe, które, ze wstydem, muszę się przyznać, lubię :) No może przesadzam. Ale Technotronic "Pump Up the Jam: The Album" lubię na tyle, że jak gdzieś leci, to nie krzyczę, żeby zmienić nagranie :)
Myślę, że wynika to z kilku rzeczy. Po pierwsze rap - na tym opierał się często wokal w ich kawałkach i to mi się podobało. Po drugie - działałem wówczas mocno na scenie C64 i dźwięki obecne w muzyce Technotronic bardzo kojarzyły mi się z tymi wydawanymi przez Commodore :)
No i wyczuwałem w ich twórczości (na pierwszej płycie) jakiś luz, zabawę - że nie robią to tylko dla kasy, że są sobą... A to jest najważniejsze... Szczerość i dobra zabawa...

środa, 14 grudnia 2011

Public Image Ltd.

Na samym początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pracowałem trochę w sklepie muzycznym. I bardzo dobrze, bo dzięki tej pracy moje horyzonty muzyczne bardzo się poszerzyły :) Do tej pory słuchałem właściwie tylko tego co było wydawana w Polsce na czarnych krążka, no i kaset z różnymi odmianami heavy metalu. A czasem punk-rocka, ale w 90% polskiego. Dużym plusem tej pracy było, że miałem dostęp do setek tytułów i jak klient nie chciał przesłuchiwać czegoś konkretnego to cały czas leciało to, co interesowało mnie...
Kilka zachodnich punkowych kapel znałem: Sex Pistols, Dead Kennedys, The Exploited, Ramones - wiadomo, same sławy.
No i w sklepie natknąłem się na kasetę Public Image Ltd.. Z prasy wiedziałem, że to zespół, w którym śpiewa John Lydon, czyli były wokalista Sex Pistols.
Kaseta wylądowała w magnetofonie. Chwila słuchania i okrzyk "Co to za g...o!. Jak Lydon może to śpiewać?!". Totalny opad szczęki i totalne niezrozumienie...
Na szczęście zmusiłem się do posłuchania całości - już nie pamiętam, czy wtedy, od razu, czy może kiedy indziej, jednak ta muzyka przemówiła do mnie. Zrozumiałem jak w momencie ukazania się tego albumu był on nowatorski, odważny, a wręcz awangardowy.
Od tego czasu nie krzywię się, gdy muzycy, którzy odnieśli sukces jakimś materiałem twierdzą, że będą robili coś całkiem innego - daję im szansę i często okazuje się, że tworzą ciekawe rzeczy...

sobota, 3 grudnia 2011

Judas Priest

Jakoś długo nie mogłem się przekonać do tego zespołu. Muzycznie było ok ale wokal Roba Halforda jakoś mi nie pasował. Mimo, że byli "Bogami metalu" nie należeli do moich ulubieńców. A przecież to oni stworzyli podwaliny pod NWoBHV. Gdyby ich nie było scena metalowa wyglądałaby całkiem inaczej...
Paradoksalnie przekonałem się do Judas Priest przy ich najmniej metalowym albumie, czyli "Turbo"... Jakoś wtedy dotarło do mnie, że Halford jest jednak wielkim wokalistą.
No i lubię ich i jego do dziś...