niedziela, 18 grudnia 2011

Znowu AC/DC :)

Właśnie obejrzałem "Let There Be Rock" w wersji BR.
Wcześniej nie widziałem koncertu z Bonem Scottem. Uważałem, że on jest esencją rock'n'rolla... Myliłem się.
Głównym aktorem jest Angus Young. Całe AC/DC to niesamowicie sprawnie działająca machina składająca się z wielu trybików. I każdy z nich można zastąpić nowym. Z wyjątkiem jednego - właśnie Angusa Younga.
Czy znacie inny zespół gdzie instrumentalista byłby ważniejszy od wokalisty? Owszem, są takie, ale w świadomości publicznej jednak wokal jest najważniejszy. A AC/DC to chyba jedyny zespół, który nawet w świadomości publicznej nie może istnieć bez tego jednego gitarzysty...
Wulkan energii... Wcale się nie dziwię, że wywalili go ze szkoły :) Dobrze, że zajął się muzyką. Gdyby nie to, to pewnie byłby seryjnym mordercą... W sumie i tak jest...

sobota, 17 grudnia 2011

Ja i house?!

Nigdy nie przepadałem za muzyką taneczną. Później to się trochę zmieniło, ale nie do końca... Dorosłem i zrozumiałem, że muzyka taneczna może być naprawdę super...
Szczególnie nie lubię disco-polo, dance i house.
Jednak są płyty housowe, które, ze wstydem, muszę się przyznać, lubię :) No może przesadzam. Ale Technotronic "Pump Up the Jam: The Album" lubię na tyle, że jak gdzieś leci, to nie krzyczę, żeby zmienić nagranie :)
Myślę, że wynika to z kilku rzeczy. Po pierwsze rap - na tym opierał się często wokal w ich kawałkach i to mi się podobało. Po drugie - działałem wówczas mocno na scenie C64 i dźwięki obecne w muzyce Technotronic bardzo kojarzyły mi się z tymi wydawanymi przez Commodore :)
No i wyczuwałem w ich twórczości (na pierwszej płycie) jakiś luz, zabawę - że nie robią to tylko dla kasy, że są sobą... A to jest najważniejsze... Szczerość i dobra zabawa...

środa, 14 grudnia 2011

Public Image Ltd.

Na samym początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pracowałem trochę w sklepie muzycznym. I bardzo dobrze, bo dzięki tej pracy moje horyzonty muzyczne bardzo się poszerzyły :) Do tej pory słuchałem właściwie tylko tego co było wydawana w Polsce na czarnych krążka, no i kaset z różnymi odmianami heavy metalu. A czasem punk-rocka, ale w 90% polskiego. Dużym plusem tej pracy było, że miałem dostęp do setek tytułów i jak klient nie chciał przesłuchiwać czegoś konkretnego to cały czas leciało to, co interesowało mnie...
Kilka zachodnich punkowych kapel znałem: Sex Pistols, Dead Kennedys, The Exploited, Ramones - wiadomo, same sławy.
No i w sklepie natknąłem się na kasetę Public Image Ltd.. Z prasy wiedziałem, że to zespół, w którym śpiewa John Lydon, czyli były wokalista Sex Pistols.
Kaseta wylądowała w magnetofonie. Chwila słuchania i okrzyk "Co to za g...o!. Jak Lydon może to śpiewać?!". Totalny opad szczęki i totalne niezrozumienie...
Na szczęście zmusiłem się do posłuchania całości - już nie pamiętam, czy wtedy, od razu, czy może kiedy indziej, jednak ta muzyka przemówiła do mnie. Zrozumiałem jak w momencie ukazania się tego albumu był on nowatorski, odważny, a wręcz awangardowy.
Od tego czasu nie krzywię się, gdy muzycy, którzy odnieśli sukces jakimś materiałem twierdzą, że będą robili coś całkiem innego - daję im szansę i często okazuje się, że tworzą ciekawe rzeczy...

sobota, 3 grudnia 2011

Judas Priest

Jakoś długo nie mogłem się przekonać do tego zespołu. Muzycznie było ok ale wokal Roba Halforda jakoś mi nie pasował. Mimo, że byli "Bogami metalu" nie należeli do moich ulubieńców. A przecież to oni stworzyli podwaliny pod NWoBHV. Gdyby ich nie było scena metalowa wyglądałaby całkiem inaczej...
Paradoksalnie przekonałem się do Judas Priest przy ich najmniej metalowym albumie, czyli "Turbo"... Jakoś wtedy dotarło do mnie, że Halford jest jednak wielkim wokalistą.
No i lubię ich i jego do dziś...

poniedziałek, 28 listopada 2011

Człowiek, bez którego nie byłoby Metalliki...

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku czasem urywałem się na wagary i jechałem sobie stopem do Warszawy do dwóch sklepów - w jednym odbierałem płyty Klubu Płytowego "Razem", w drugim kupowałem kasety.
Oczywiście wówczas 99% kaset było tym, co teraz nazywamy piractwem, ale prawo na to pozwalało. Kaset było sporo, a że człek miał ograniczony bardzo dostęp do informacji o muzyce, to czasem brał w ciemno coś o czym np. przeczytał jedno zdanie w jakiejś gazecie. Wystarczyło, że było tam napisane, że zespół taki to a taki jest zespołem heavy metalowym - już się kupowało... Oczywiście pod warunkiem, że zostały fundusze z przewidzianych wcześniej zakupów...
I któregoś razu, po zakupie chyba W.A.S.P., Judas Praist i czegoś tam jeszcze została mi kasa. No i kupiłem "w ciemno" Kinga Diamonda jakąś kasetę...
Powrót do internatu nie pozwolił mi na zapoznanie się z tymi kasetami, bo nie miałem wtedy nawet walkmena... W internacie zbiegowisko, bo sporo osób lubiło heavy metal - i nabożne przesłuchiwanie kaset.
Nagle w magnetofonie ląduje kaseta Kinga Diamonda. Muzyka zaczyna się super! I wchodzi wokal... I tu konsternacja totalna! Jak takim głosem można śpiewać do takiej muzyki! Co to za ścierwo! Tego nie da się słuchać!!!
Takie były opinie wielu osób i początkowo moja. Jednak nigdy nie miałem na uszach klapek i dałem szansę temu zespołowi/panowi... I nie żałuję...
To dzięki Kingowi Diamondowi zrozumiałem, że można wykonywać coś "tradycyjnego" całkiem inaczej i to nadal może być zarąbiste. Nie miałem wówczas pojęcia, że ten gościu jest uznaną marką w świecie heavy metalu, że pomagał Metallice i że oni sami twierdzą, że bez niego nie byłoby ich zespołu...
I chyba dzięki niemu tak bardzo polubiłem wszelkie łączenie odmiennych gatunków muzycznych...
Kim Bendix Petersen (bo takie jest prawdziwe imię i nazwisko Kinga Diamonda) otworzył mi oczy na wiele rzeczy...

niedziela, 20 listopada 2011

Kupczyk

Dzisiaj urodziny Grzegorza Kupczyka. Najbardziej znany jest oczywiście z działalności w zespole Turbo. Zespół o wielu twarzach. Jednak najważniejsza to ta z okresu "Dorosłych dzieci". I ten właśnie kawałek jest jednym z najważniejszych w historii nie tylko grupy Turbo ale w ogóle polskiego rocka...
A z Krzyśkiem cały czas kłócimy się o znaczenie tekstu :)
Szkoda, że teraz stacje radiowe zapomniały o tym zespole...
Grzesiu - 100 lat!

sobota, 19 listopada 2011

Witaj w moich koszmarach...

Myślę, że 90% Polaków kojarzących w ogóle kim jest Alice Cooper zna go tylko z płyt "Thrash" i "Hey Stoopid". Owszem, płyty bardzo fajne, przebojowe i w sumie bardzo je lubię :)
Ale Alice Cooper to człowiek, który działał duuuużo wcześniej i miał przeogromny wpływ nie tylko na muzykę, ale i na film, telewizję, modę... Gdyby nie on zapewne inaczej wyglądałyby np. horrory. To on wprowadził na scenę makabrę, przemoc, seks i śmierć.
Po 35 latach wydał sequel swojego największego dzieła, czyli płyty "Welcome To My Nightmare". Czy nowa płyta "Welcome 2 My Nightmare" jest godnym następcą?
Mam mieszane uczucia. Na początek kilka utworów w ogóle nie nawiązuje muzycznie do tamtej płyty. Zwykły, znany z ostatnich płyt heavy metal. Ale nagle pojawia się "Last Man On Earth" i zaczyna się robić bardzo ciekawie... I tak jest już do końca płyty. Mamy tutaj i heavy metal, i punk, i disco, i kabaret, i w ogóle mieszankę wszystkiego.
Całość podana z przymrużeniem oka, lekko i zgrabnie, a jednocześnie czuć, że tworzą to mistrzowie - bo w nagraniach brali udział muzycy z oryginalnego składu nagrywającego "Welcome To My Nightmare", a i producent ten sam.
Alice'owi Cooperowi udało się stworzyć album, który bardzo udanie łączy w sobie czas dzisiejszy i lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku...
A "Last Man On Earth" chyba będzie dla mnie przebojem roku :)


A dla tych, którzy myślą, że Mozil (którego bardzo lubię) śpiewa w sposób bardzo oryginalny - przypomnienie co było ponad 35 lat temu:

sobota, 5 listopada 2011

Muniek

Dzisiaj są urodziny Zygmunta Staszczyka, czyli Muńka... Wokalista T.Love... Chyba jedyny w Polsce popularny wokalista z wadą wymowy :) Ale to nie zarzut w tym przypadku... Dzięki temu jest rozpoznawany i tak charakterystyczny, że nie można go pomylić z nikim innym...
Bardzo lubiłem T.Love przed wyjazdem Muńka do WB. To dzięki nim się dowiedziałem czym jest taczanka :)
Nagrania sprzed 90 roku są dla mnie bardzo ważne i słucham ich dość często... Późniejsze utwory są fajne, jednak nie przemawiają do mnie tak jak te "starocie".
No i nie zapomnę koncertu w Chojnowie - zespół grał w MDK, ale nie na scenie, tylko w klubie (nie pamiętam, czy wtedy już to była Stokrotka, ale chyba wszyscy chojnowianie wiedzą o co chodzi) - sprzęt rozłożony na tym samym poziomie co publiczność (kilkadziesiąt osób). I mina chłopaków jak na pytanie "Co mamy zagrać?" krzyknąłem "Ogolone kobiety"... Zaskoczeni byli, że ktoś zna ten kawałek :) Zagrali :)
Jednak najważniejszym dla mnie ich utworem jest "To wychowanie"... To chyba drugi. po "Skórze" najważniejszy utwór mojego życia...

czwartek, 3 listopada 2011

Ambient i trance...

Zawsze wolałem "żywą" muzykę... Jednak gdy posłuchałem Roberta Milesa mój stosunek do muzyki "mechanicznej" zmienił się. Zrozumiałem, że również przy pomocy innych urządzeń niż "prawdziwe" instrumenty można tworzyć utwory, które są prawdziwe, pełne emocji i życia...
Nie jestem wielkim fanem ambientu, trance, itp. ale wiem, że to również może być sztuka...
I zrobił to Robert Miles - który dzisiaj ma urodziny :)

niedziela, 30 października 2011

King of Rock

Już kiedyś wspominałem, że hip-hop nie jest moją mocną stroną. Jednak czasem słucham i mam ulubionych wykonawców.
W 1985 roku ukazała się przełomowa dla tego gatunku płyta "King of Rock". Po raz pierwszy w historii do podkładów rapowania użyto prawdziwych, żywych instrumentów. W dodatku były to dość ciężkie riffy gitarowe nie kojarzone do tej pory z hip-hopem. Ale to nie koniec nowości. Również na tym albumie po raz pierwszy pojawił się nowy styl rymowania - jeden wokalista kończył wers, a drugi ciągnął następny... Dzięki takim zabiegom Run DMC, bo o nich tutaj mowa stali się najbardziej wpływowym zespołem hip-hopowym w USA.
Jak nieraz wspominałem bardzo lubię mieszanie gatunków, więc ta płyta baaaardzo przypadła mi do gustu. Teraz brzmi to może trochę archaicznie, jednak nadal energia płynąca z tej płyty poraża... Myślę, że gdyby nie Run DMC to nie byłoby zespołów w stylu Rage Against The Machine, czy niektórych utworów Anthrax...
A tak w ogóle to dzisiaj jest rocznica śmierci Jam Master Jay'a - jedynego członka zespołu, którego pseudonim nie występuje w nazwie grupy. W 2002 roku został zastrzelony w studiu nagraniowym.

sobota, 29 października 2011

A sponsorem dzisiejszego sprzątania jest...

Ensiferum - fińska grupa folk-metalowa. Co prawda więcej w ich muzyce thrashu, ale i elementy folkowe są częste. A nawet zdarzają się kawałki czysto folkowe - np. śliczny "Tears".
Ogólnie w wielkim skrócie można powiedzieć, że to skrzyżowanie Metalliki, Blackmore's Night i Running Wilde.
Bardzo fajnie sprzątało się dzisiaj mieszkanie przy tej muzyce... Tylko nie wiem, czy sąsiedzi byli zadowoleni :)



wtorek, 25 października 2011

Scorpions

Dzisiaj urodziny Matthiasa Jabsa - od 1978 roku gitarzysty grupy Scorpions. W roku następnym ukazała się płyta "Lovedrive". Co ciekawe w nagraniu płyty udział brało trzech gitarzystów - Matthias Jabs, Michael Schenker i Rudolf Schenker. Rudolf jako gitarzysta rytmiczny grał we wszystkich utworach, natomiast Matthias i Michael podzielili się kawałkami i nagrywali osobno.
Mimo tego album brzmi bardzo spójnie i zgodnie uznawany jest za najlepszą płytę w dyskografii zespołu.
W sumie nie wiem dlaczego ale druga połowa lat 70-tych ubiegłego wieku i lata 80-te to wysyp zachodnioniemieckich zespołów heavy metalowych, które na stałe weszły do kanonu tego gatunku.
Nie wiem również dlaczego, ale początkowo prawie wszystkie te zespoły nie przypadały mi do gustu :) Chyba chodziło o dość specyficzne barwy głosów wokalistów... Ale gdy w końcu się do nich przekonałem to moja miłość trwa do dzisiaj... Podobnie było właśnie ze Scorpions, z tym, że właściwie tylko właśnie z tamtego okresu ich płyty przypadają mi do gustu. Późniejsze, zaczynając od "Crazy World" jakoś dość często zalatywały, jak dla mnie, kiczem...

niedziela, 23 października 2011

Tom Waits drugi raz...

O Tomie Waitsie już wspominałem. Szczególnie ważna jest dla mnie płyta "Swordfishtrombones", ale i "Rain Dogs" czy "Blue Valentine" wiele dla mnie znaczą. Zresztą praktycznie wszystkie płyty Toma mają coś, co mnie do nich przyciąga.
Jutro ukazuje się jego nowa płyta "Bad As Me". Z tego co do tej pory słyszałem bęęęęęęęędzie się działo... Ten genialny kompozytor i wokalista, bardzo dobry aktor wraca do swojej przeszłości i właściwie rozlicza się z nią. Kawałki są prawie jak "The Best Of..." z tą różnicą, że to są kawałki całkiem nowe. Po prostu można na płycie znaleźć prawie wszystkie elementy, z którymi mieliśmy niesamowitą przyjemność zetknąć się na poprzednich płytach Mistrza...
Czyżby to była zapowiedź zmian???
O wielkości artysty niech świadczy chociażby fakt, że do tej pory ukazało się 8 (słownie: osiem) albumów "tribute"...
A tu przedsmak tego, co czeka nas na nowym albumie. Jak dla mnie... REWELKA!!!

sobota, 22 października 2011

Hanoi Rocks

Czy ktoś jeszcze ich pamięta? :)
Zapewne bardzo mało osób... A Hanoi Rocks to bardzo ciekawa kapela. Zarówno muzycznie, wizualnie, jak i biograficznie.
Muzycznie - bo tworzyli ciekawą mieszankę różnych gatunków, a wszystko zagrane z niezwykłym feelingiem i prawdziwym duchem rock'n'rolla. Mieszanka glam rocka, punk rocka, bluesa, muzyki garażowej była... bardzo przyjemna :)
Wizualnie - bo wyglądali jak przedstawiciele amerykańskich zespołów glam metalowych. I dlatego często błędnie lądowali na półce z tą muzyką, a czasem nawet heavy metalem.
Biograficznie - bo skandali z udziałem członków zespołu było wiele. W dodatku najpierw "mieszkali" w Helsinkach, potem w Sztokholmie, a jeszcze potem w Londynie. Tak, dobrze przeczytaliście - Hanoi Rocks to zespół... fiński :)
Zespół miał swoją wielką chwilę w Polsce. Było mnóstwo ich plakatów w różnych periodykach. Byli gwiazdą Rock Areny w Poznaniu w 1985 r. - i to był ostatni ich koncert przed zawieszeniem działalności...
Hanoi Rocks moim zdaniem to najbardziej amerykański z europejskich zespołów - w tym pozytywnym rozumieniu :)

niedziela, 16 października 2011

Znowu gorąco...

Ragga, dancehall, reggea zawsze rozgrzewały mnie bardzo mocno. I właśnie ukazała się płyta zespołu, który łączy te wszystkie gatunki... Na razie znam jeden kawałek i w sumie nie wiem czy chcę resztę posłuchać. Bo jakoś mało ragga tutaj jest. Jednak EastWest Rockers to imprezowa muza, gorąca i pełna pozytywnej energii...
I pewnie zakupię krążek :)

środa, 12 października 2011

Terrakota

Nie, nie będzie dzisiaj o wyrobach glinianych :)
Terrakota to bardzo ciekawy zespół portugalski z Lizbony. I, co może być zaskakujące, wcale nie grają fado... To zespół, do którego najbardziej pasuje określenie world music. Przy czym, tworząc swoją muzykę nie ograniczają się do jednego regionu. Wręcz przeciwnie. To co można znaleźć na ich płytach to połączenie dźwięków z praktycznie całego świata. Najwięcej tu Afryki, ale i blisko jest Brazylia, Indie i Jamajka, Kuba...
Słuchając płyt Terrakoty nogi same zaczynają przytupywać a ciało wyginać się na wszystkie strony :) Jeśli komuś zaczyna być zimno, to polecam te gorące rytmy - to naprawdę rozgrzewa :)

niedziela, 9 października 2011

Stróż nocny

Tom Morello to jeden z najlepszych i najważniejszych gitarzystów rockowych. To nie podlega żadnej dyskusji :) Jego fascynacja z jednej strony muzyką gitarową a z drugiej rapem stały się podwalinami brzmienia jednej z najciekawszych grup czyli Rage Against The Machine.
Co ciekawe Morello wcale nie był genialnym gitarzystą - wręcz przeciwnie - początkowo miał problemy z opanowaniem instrumentu. Jednak uparł się i ćwiczył, ćwiczył i ćwiczył... Po 8 godzin dzienne. Aż osiągnął prawdziwe mistrzostwo i znalazł własne brzmienie.
Ale nie tylko gitarą elektryczną Morello się zajmuje. Nieobce są mu również gitara akustyczna i wokal co znalazło swoje odzwierciedlenie w projekcie solowym nazwanym The Nigthwatchman. Naprawdę warto posłuchać tych nagranych właściwie minimalistycznie, ale jednocześnie pełnych niesamowitej energii płyt...
O jego zaangażowaniu politycznym i społecznym nie będę pisał - wystarczy posłuchać utworów :)

sobota, 8 października 2011

Punk-rockowa Armatura

O zespole Armatura właściwie nic nie wiem... Tylko tyle, że jest z Litwy, no i że gra punk rocka :)
Acha... Podobno większość członków zespołu pracuje w budownictwie i dlatego ich kawałki opowiadają właśnie o pracy zwykłych robotników.
Płyta "Cirkulštangelius - į dangų!" (Cirkulshtangelius i dangu!) z 2001 r. zawiera w zdecydowanej większości skoczne, wesoło brzmiące, ale jednocześnie dość tradycyjne kawałki punkowo rockowe. Wiele zespołów polskich jest lepszych od Armatury, ale mi zawsze podobała się w muzyce egzotyka, a język litewski jest dla mnie egzotyczny :)
Ktoś wie może coś więcej o tym zespole?

czwartek, 6 października 2011

Grzybki halucynogenne w pełnym rozkwicie...

Grunge jakoś nigdy do mnie mocno nie przemawiał. Dziwne, bo przecież lubię gitarowe riffy... Owszem, wiele zespołów z tego gatunku szanuję bardzo, wiele nagrań lubię, ale nie za często wracam do nich.
Oczywiście są wyjątki... I takim wyjątkiem jest płyta "Above" supergrupy Mad Season. Zespół ten to jedna z niewielu supergrup, której udało się nagrać naprawdę bardzo dobry album. Ale może dlatego mi się tak podoba, bo... więcej w nim hard rocka niż właśnie grunge'u :)
Szkoda, że zespół nagrał tylko jedną płytę. Ale za to nie tylko warto ją posłuchać ale i można słuchać na okrągło...
A skąd tytuł wpisu? Bo nazwa zespołu to określenie czasu, gdy właśnie grzybki halucynki są najbardziej rozwinięte.

czwartek, 29 września 2011

Iron Butterflay

Któż nie zna Iron Butterflay? Zapewne pojawia się las rąk - ja, ja i ja nie znam... Mylicie się. Znacie. Tylko nie wiecie, że to oni.
Bo jeden z ich utworów miał niebagatelne znaczenie na rozwój muzyki rockowej i obecny jest do dzisiaj w popkulturze. Mowa tutaj, oczywiście, o "In-A-Gadda-Da-Vida". Ta 17 minutowa suita zatrzęsła w 1968 roku muzycznym światem. Utwór ten, a i cały album pod tym samym tytułem na stałe wszedł do kanonu muzyki rockowej. Na ówczesne czasy była to tak mocna rzecz, że radiowi DJ, którzy zdecydowali się puścić w całości ten utwór robili w trakcie jego prezentacji przerwy, aby dać odpocząć słuchaczom.
"In-A-Gadda-Da-Vida" do tej pory nagrywany jest w przeróżnych wersjach, przez całkowicie odmiennych wykonawców. Dość powiedzieć, że swoje covery zaprezentowali Boney M, Smashing Pumpkins, Blind Guardian, czy Slayer. Trafił też do wielu ścieżek filmowych, np. "Resident Evil", "Koszmar z ulicy Wiązów".
Szkoda, że zespół trochę zapomniany w Polsce...
Acha, ciekawostka - "In-A-Gadda-Da-Vida" to pierwszy w historii album, który doczekał się platynowej płyty w USA. A to dlatego, że to wtedy zaczęto ją przyznawać i jako pierwszy spełnił ówczesne kryteria :)

środa, 28 września 2011

Jazz

Na jazzie właściwie się nie znam nic a nic... Oczywiście wielkie gwiazdy tego gatunku są mi nieobce i czasami z wielką przyjemnością słucham tego rodzaju muzyki.
Dokładnie 21 lat temu zmarł Miles Davis. I choćby ktoś zapierał się, że nie wie kto to i nigdy go nie słuchał to nie uwierzę - to jest po prostu niemożliwe. Jego muzykę można usłyszeć właściwie wszędzie i nie da się jej uniknąć. I bardzo dobrze.
Bo to jeden z najważniejszych muzyków XX wieku, a jego twórczość jest niezwykle emocjonalna i inteligentna. Potrafi całkowicie zawładnąć wyobraźnią i sprawić, że nastrój słuchacza zmieni się diametralnie w oka mgnieniu.
Tak jak pisałem - nie znam się na jazzie i nie do końca rozumiem tę muzykę. Jednak Milesa Davisa zawsze będę słuchał z wielką przyjemnością...

wtorek, 26 lipca 2011

Jacek Skubikowski...

Niedawno (13 czerwca) minęła 4 rocznica śmierci Jacka Skubikowskiego. Bardzo żałuję, że nie ma go już wśród nas. Ceniłem go niesamowicie jako wykonawcę, kompozytora, autora tekstów. We wszystkich tych dziedzinach był mistrzem. Między innymi dzięki niemu przekonałem się, że na festiwalach w Opolu, czy też innym Sopocie pojawiają się nie tylko twórcy i wykonawcy czysto komercyjni lub też mający aktualnie fory u władzy, ale i ludzie, którzy naprawdę mają coś do przekazania...
Z drugiej strony czasem zastanawiam się, czy dzisiaj Jacek trafiłby do mnie... Nie, nie chodzi o to, że dzisiaj nie podoba mi się tak jak kiedyś. Wręcz przeciwnie - jego płyty to jeden z, w sumie niewielu, przykładów tak dobrze zrealizowanych polskich płyt z tamtych lat, że nic a nic się nie zestarzały. Nadal brzmieniowo bronią się znakomicie. Chodzi mi o to, że teraz pewnie nie kupiłbym tych płyt - bo strasznie dużo jest innej muzyki, która mnie interesuje, o której ciągle się mówi, która obecna jest w mediach. Wiem, że zrobiłbym ogromny błąd, ale tak pewnie by było.
Wówczas ukazywało się stosunkowo mało płyt. Ja, jako zagorzały fan heavy metalu nie miałem za dużo możliwości wydawania kieszonkowego na płyty z tego nurtu. A że lubiłem ogólnie muzykę to w sumie kupowałem prawie wszystko co wychodziło. No i właśnie dzięki temu czarne krążki Jacka Skubikowskiego wylądowały w mojej kolekcji i na zawsze zapadły w moją pamięć...

środa, 20 lipca 2011

Kurza stopka...

Gdy pierwszy raz usłyszałem o Chickenfoot zacząłem się zastanawiać czy Sammy Hagar, Michael Anthony, Chad Smith i Joe Satriani będą w stanie się dogadać i razem stworzyć coś ciekawego? Czy te megagwiazdy i weterani rocka potrafią działać w zespole nie starając się za wszelką cenę wybić na pierwszy plan? Szczególnie moje obawy dotyczyły Strianiego. Szanuję jego twórczość, jednak za często na jego albumach czuję obecność tylko i wyłącznie gitarowego mistrzostwa, a brakuje emocji i ducha rocka.
Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Panowie doskonale wiedzą, że nie muszą ani światu, ani samym sobie udowadniać ile są warci i że można świetnie bawić się tworząc muzykę bez nadmiernego efekciarstwa i "gwiazdorzenia".
"Chickenfoot" - taki jest tytuł pierwszego wspólnego albumu, to solidna dawka sympatycznego amerykańskiego hard rocka. Wszystko tutaj jest na swoim miejscy, wszystko współgra ze sobą perfekcyjnie. Nie ma tu utworów, które pretendują do miana megaprzeboju, czy też mają aspiracje stania się klasykami. To naprawdę fajna płyta do posłuchania przy prowadzaniu samochodu, malowaniu mieszkania, czy np. myciu okien, w czym właśnie dzisiaj bardzo mi pomogła :)

czwartek, 23 czerwca 2011

Zetsubou Billy

Od pewnego czasu dość często słucham tego kawałka. Czy dlatego, że tak bardzo mi się podoba? Nie przepadam za nu-metalem. Jakoś nie docierają do mnie emocje, którymi posługują się twórcy muzyki zaliczanej do tego gatunku. Jakoś to wszystko podobne do siebie, wszędzie dokładnie te same pomysły wykorzystywane, zarówno muzycznie, aranżacyjnie, jak i w stylizacji. No nie moja to bajka i tyle.
Więc dlaczego ten kawałek tak często u mnie leci? Bo aktualnie oglądam anime "Death note", a właśnie Maximum the Hormone przygrywa na zakończenie odcinków drugiej części pierwszej serii tego serial :) No i siłą rzeczy wpadł mi w ucho :)
Nawiasem mówiąc serial bardzo dobry - szczerze polecam - również tym osobom, które nie znają anime. To naprawdę poważny film, a nie "kreskówka" dla dzieci...

niedziela, 29 maja 2011

Zanim powstał Danzig...

O Danzig już pisałem...
Ale zanim Glenn założył Danzig miał wcześniej inny, baaaaardzo ważny dla historii rock'n'rolla zespół. Zespół, który był prekursorem horror-punka i dał światu jedną z ikon rocka, czyli Crimson Ghost Skull.
Fanów mają cały czas mnóstwo - oczywiście najwięcej z czasów, gdy liderem był Glen Danzig. Dość powiedzieć, że jednymi z miłośników ich twórczości są ludzie z Metalliki.
O kim mowa? Oczywiście o The Misfits. Również bardzo lubię tę kapelę. Słuchając ich kawałków udziela mi się spora dawka ich energii i działa to na mnie pozytywnie :)

sobota, 28 maja 2011

The Cuts, czyli umiejętne połączenie electro i rocka

Dawno nic nie pisałem... Z rożnych powodów, których tutaj nie wymienię :)
Dopiero niedawno miałem okazję posłuchać debiutanckiego krążka pilskiej grupy The Cuts. No i jestem prawie pozytywnie zaskoczony. Prawie, bo muzycznie jest bardziej niż ok. Nie kojarzę innej polskiej grupy, która tak umiejętnie łączy electro z gitarami. Oba rodzaje instrumentów traktowane są na równym poziomie i całość brzmi baaaardzo fajnie. Dostajemy w wyniku całkiem zgrabne połączenie new romantic, synthpopu i gitarowego rocka. Niby to nie moja bajka, bo na co dzień nie słucham tego rodzaju muzyki, ale jednak czas przy "Syrenach nad miastem" minął mi całkiem miło.
Niestety, jedna rzecz nie podoba mi się w ogóle... Mam na myśli teksty. Są po prostu kiepskie :( Może nastolatkom słuchającym Feel przypadną do gustu, ale, jak dla mnie, są niewiele lepsze od tekstów "utworów" disco-polo. Mam nadzieję, że z czasem ten element się poprawi :) A okazja do sprawdzenia jest, bo druga płyta już jakiś czas temu się ukazała...

czwartek, 24 marca 2011

Gry...

Już dawno chciałem umieścić jakiś wpis o muzyce w grach video. Bo grywam może nie tak sporo jak kiedyś, ale jednak. I jakby tak się zastanowić, to muzyka z gier właściwie częściej mi towarzyszy, niż jakakolwiek inna :) A że gram od ponad 25 lat to sporo się przez moje uszy różnych motywów muzycznych związanych z grami przewinęło...
Były wśród nich rzeczy nie warte uwagi, ale i całkiem sporo zacnej muzyki. Przeciętnemu zjadaczowi chleba zapewne wydaje się, że muzykę do gier tworzą przypadkowi ludzi. Owszem, tak bywa, ale to się zmieniało na przestrzeni lat i to niebagatelnie. Już od dawna z gierkami (a właściwie z grami - bo dotyczy to najczęściej wielkich, poważnych wydawnictw) flirtują i znani muzycy rockowi i popowi, i znani kompozytorzy muzyki filmowej, i mniej znane szerszemu ogółowi muzycy odpowiedzialni na co dzień za przeboje poza growe...
Ścieżki dźwiękowe gier są coraz częściej doceniane i wydawane, tak jak w przypadku filmów, jako pełnowartościowe wydawnictwa audio.
Mnie jednak, jak tak się zastanowiłem, chyba najbardziej utkwił w głowie motyw z... Cannon Fodder, czyli jednego z największych przebojów growych wszechczasów. Może dlatego, że wówczas komputery nie dysponowały tak wyrafinowaną techniką jak teraz. Nie było mp3, nie było MTV, pecety jeszcze nie za bardzo radziły sobie z dźwiękiem, a tu proszę - Amiga potrafiła pięknie odtwarzać sample! Zdarzało się, że odpalałem tę gierkę tylko po to, aby posłuchać tego kawałka...
A i w samej grze muzyka była całkiem, całkiem :)

Możliwe, że o tym kawałku przypomniałem sobie dlatego, że niedawno zapowiedziano wydanie nowej wersji Cannon Fodder... Mam nadzieję, że reaktywacja będzie udana :)





Żeby nie było, że osoby nieobeznane w temacie na podstawie tego wpisu stwierdzą, że muzyka do gier to "ppierdułki"... Powyższe kawałki są z 1993 roku... A tutaj fragment rewelacyjnego soundtracku z Heavy Rain:

czwartek, 17 marca 2011

Hoży doktorzy

Jeden z moich ulubionych seriali to "Scrubs", któremu nadano bardzo fajny polski tytuł "Hoży doktorzy". Po prostu uwielbiam ten serial :)
A w pierwszym odcinku drugiej serii pojawiła się piosenka, która rozłożyła mnie na łopatki. Początkowo nie zorientowałem się, że to Colin Hay. Po prostu nie znałem jego solowych albumów nagranych po rozpadzie Men at Work.
Jako ciekawostkę dodam, że Colin pojawił się w jeszcze jednym odcinku "Scrubs" - w drugim odcinku 7 serii...



czwartek, 10 marca 2011

I znowu ska

Jak pisałem wcześniej na ska się nie znam za bardzo, ale te rytmy porywają mnie :)
I do dzisiaj pamiętam, że pierwszy prawdziwy zespół ska, który mną zawładnął to nasza polska załoga Podwórkowi Chuligani.
Energia bijąca z ich nagrań jest powalająca. "Posłuchaj ska, a wtedy zobaczysz ile jest warta muzyka ta"...
Po reaktywacji w 2008 roku (zespół się rozpadał i powstawał ponownie kilka razy) wydali nową płytę w 2010 roku - niestety, przyznaję się ze wstydem, że jeszcze jej nie słuchałem... Ale postaram się to naprawić i dokonać odpowiedniego zakupu podczas najbliższej wizyty w sklepie muzycznym...

sobota, 5 marca 2011

Hair

Kiedyś, gdy byłem młody i głupi (teraz jestem stary i głupi) uważałem, że musicale to badziew i kicz. Sytuacja zmieniła się, gdy trafiłem na film Milosa Formana, czyli kultowy "Hair". Obraz zachwycił mnie właściwie pod każdym względem - i grą aktorów, i scenariuszem, i tematyką, i dialogami, i, co najważniejsze, muzyką.
Uwielbiam oglądać ten musical. Nie robię tego zbyt często, bo nie lubię sam oglądać filmów. Jednak utwory zarówno z wersji filmowej, jak i oryginalnego musicalu z Broadway'u dosyć często goszczą w którymś z moich odtwarzaczy.

piątek, 4 marca 2011

Raz Dwa Trzy

Chojnów, chociaż jest małym i w sumie nieznanym miasteczkiem, czasem bywa magiczny. Tutaj odbyło się kilka fajnych koncertów, o których może nie jest głośno w świecie, ale są ważne i dla widzów i dla wykonawców...
Na początku kariery (nie pamiętam który to był rok - może ktoś mi przypomni?) zawitał do nas zespół Raz Dwa Trzy. Zespół wychodzi na scenę i w sumie widać po nich, że wpadli w lekką rutynę. Po ich minach można było wywnioskować, że mają odczucia, że wylądowali w kolejnym małym miasteczku, które niczym się nie wyróżnia i pewnie nikt ich tu nie zna...
Jednak już w trakcie pierwszego utworu miny chłopaków, a szczególnie Adama Nowaka zaczęły się zmieniać... Publiczność doskonale znała teksty utworów i śpiewała wszystko bezbłędnie. Zespół był zaskoczony takim przyjęciem i dzięki temu pojawiła się niesamowita energia. Koncert był rewelacyjny!!!
Po wielu latach, chyba w 2005 roku (i znowu proszę mnie poprawić jeśli się mylę), znowu zawitali do naszego miasteczka tym razem na Dni Chojnowa. I znowu energia przepływająca pomiędzy widownią a zespołem była tak niesamowita, że chłopaki zagrali koncert o wiele dłuższy niż był zakontraktowany... No i wspominali ten pierwszy koncert w Chojnowie - że go pamiętają, jako jeden z najlepszych w życiu :)
Kilka znajomych osób miało okazję obejrzeć ich w ciągu paru dni po koncercie w Chojnowie - np. w Opolu (chyba nawet na drugi dzień), na Woodstocku... I wszyscy twierdzą, że te występy nie umywały się do tego co było w Chojnowie.
Mi udało się wówczas połączyć organizację Mistrzostw Dolnego Śląska w Scrabble właśnie z Dniami Chojnowia i wiem, że scrabbliści bawili się świetnie :)
A w tym roku Raz Dwa Trzy znowu ma być na święcie naszego miasta - i ja się z tego bardzo cieszę :)

czwartek, 24 lutego 2011

T.N.T.

Jednym z zespołów, które bardzo lubię jest Six Feet Under. Ich "normalne" płyty wgniatają w ziemię i mogą namieszać w główce :) O ile nie przepadam za Chrisem Barnesem gdy śpiewa w Cannibal Corpse, to tutaj bardzo mi pasuje.
No i Six Feet Under nagrywa również płyty z serii "Graveyard Classics", na których gra po swojemu utwory innych znanych kapel... Jak dla mnie te krążki są rewelacyjne :)
Jak już nieraz pisałem uwielbiam stare AC/DC. Bardzo lubię też covery, szczególnie jeśli są wykonane w innej konwencji niż oryginalny utwór.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Poronin

Obiecałem, że wrzucę tutaj coś związanego z moim pobytem w okolicach gór... Pobyt był naprawdę super, ale miał jedną wadę - byliśmy katowani przez prawie cały czas muzyką zespołu Max z Bukowiny Tatrzańskiej - tak mi przynajmniej powiedziano :)
Wiem, że są miłośnicy takowej muzyki, ale ja do nich nie należę. I słuchanie przez pięć dni tego samego repertuaru doprowadzało mnie do stanu... Nie, nie napiszę do jakiego.
Chłopaki właśnie wydają... 18 płytę. Więc zespół to płodny bardzo :) Na plus można zaliczyć, że cała muzyka i teksty są ich, a i czasami aranżacje bywają ciekawe - niestety wszystko w stylu niewiele odbiegającym od disco-polo... Poniższy kawałek to jeden z najgorszych - innych nie znalazłem na sieci, ale i przyznam się, że zbyt usilnie nie szukałem...

sobota, 19 lutego 2011

Running Wild

Nie było wpisów od tygodnia, bo byłem w górach na szkoleniu... Jutro postaram się zamieścić coś z tym związanego :) Ale dzisiaj coś innego...
Bardzo lubię zespoły, które w ramach jakiegoś gatunku muzycznego potrafią stworzyć "podgatunek", który je wyróżnia. Takim zespołem jest np. Running Wild. To niemiecki zespół heavy metalowy. Dwie pierwsze płyty to po prostu bardzo dobry heavy metal, wyróżniające się z tysiąca innych głównie bardzo ciekawym wokalem Rolfa Kaspareka.
Na trzeciej płycie zespół zaproponował coś, z czego zasłynął na całym świecie. Zniknęła typowa dla heavymetalowców stylistyka tekstów. Pojawiły się motywy "pirackie" i to nie tylko tekstowo, ale i muzycznie.
Czy zespół heavy metalowy śpiewający o czymś innym niż szatan, chętne laski, rockowe życie może odnieść sukces? Okazało się, że tak - i właśnie Running Wild jest tego dobrym przykładem. To jednocześnie przykład, że w głównym nurcie można stworzyć coś, co wyróżnia na tle innych i zapada w pamięć. I jednocześnie staje się znakiem rozpoznawczym danego artysty.

sobota, 12 lutego 2011

Ball's Power

Na początku lat 90. fanów rocka w Polsce obiegła szokująca wiadomość. TSA się rozpada. To był naprawdę wstrząs. Jak to, nie będzie więcej płyt i koncertów tej kultowej grupy? Grupy, na której koncert potrafiłem jechać 400 km autostopem? Wtedy wyglądało to niewesoło...
Jednak muzycy mieli swoje projekty, a i TSA nie do końca zniknęło. Były dwie grupy, były zmieszania odnośnie praw do nazwy...
Marek Piekarczyk w tym czasie zaczął śpiewać w grupie Ball's Power i nagrali razem jedną płytę - "XES". Nie odniosło to wydawnictwo wielkiego sukcesu, ale moim zdaniem to płyta całkiem fajna. Lubię ją słuchać - dość prosty, tradycyjny heavy metal, pełen energii i autentyczności...

czwartek, 10 lutego 2011

Aria

Ktoś kiedyś powiedział, że języki słowiańskie nie nadają się do śpiewania rocka. Na szczęście nikt (są wyjątki) nie wziął sobie tego do serca i są kapele z tego obszaru, które grają swoje i po swojemu śpiewają...
Jedną z takich kapel jest rosyjska Aria - muzycznie to skrzyżowanie Saxon i Iron Maiden, czyli czysty heavy metal... Polecam - bardzo miło ich się słucha...

poniedziałek, 7 lutego 2011

Osierocona Kraina

Kilka ostatnich wpisów było dość grzecznych i spokojnych. No to dzisiaj coś ostrzejszego.
Orphaned Land to izraelski zespół metalowy, który od pewnego czasu zmienia się - od grania ciężkiego do spokojniejszego metalu progresywnego z domieszką brzmień orientalnych.
I to właśnie w tym zespole najbardziej mi się podoba...
Niestety, ale z płyty na płytę stają się coraz mniej interesujący. Znika ten powiew świeżości, jaki na początku wnosili swoją muzyką do świata metalu. W dodatku na nowe płyty trzeba długo czekać...

piątek, 4 lutego 2011

Martin

Martin Lechowicz to postać nietuzinkowa. Bard samouk, pisarz, dziennikarz, twórca podkastów, wydawca i człowiek zajmujący się milionem innych rzeczy. Człowiek, który absolutnie wszystko robi niezależnie i bez pogoni za sławą za wszelką cenę - a wręcz przeciwnie :) Wali prosto w oczy najczęściej w sposób komiczny, ale to wcale nie znaczy, że nie inteligentny - a wręcz przeciwnie :)
Jego dzieła często są pełne goryczy i zmuszają do zastanowienie się - ale czasem jest wręcz przeciwnie :) Zdarzają się bowiem, jak sam to określa: [...] także rozmaite kretynizmy, których poziom jest tak dramatycznie niski, że określenie completely unprofessional wydaje się eufemizmem. Nazwa "Completely Unprofessional" brzmi jednak lepiej niż "Szczyt Żenady", "Niewiarygodna Tandeta", "O k***" czy też "Rany Boskie Co To Jest".
Do tej pory ukazały się dwie jego płyty. Mimo, że większość utworów (wszystkie?) można ściągnąć za darmo, to jednak warto kupić te płyty. Bo do płyt dołączane są różne różności, np. kod dostępu do materiałów zarezerwowanych dla kupujących płyty. Niektóre wydawnictwa kolekcjonerskie wielkich wydawnictw są uboższe i przygotowane mniej starannie... No i pamiętajcie, że w tym przypadku pieniążki za płyty trafiają w zdecydowanie większym procencie do twórcy niż w przypadku płyt kupowanych w "normalnej" dystrybucji... Ja mam obydwie, a do tego książkę :)
Zwykle nie daję linków do stron jakowyś - tym razem robię wyjątek, bo ta strona to nie tylko zwykle spotykane na takich stronach informacje o wykonawcy. Ta strona to duuuużo więcej, w dodatku ciągle żyje, ciągle pojawiają się nowe materiały. Szczerze polecam: MartinLechowicz.com.
A jak ja trafiłem na Martina? Jak zwykle przez przypadek. Ktoś pokazała mi na YouTube "Balladę o pchle". Tym razem jakoś tak dotarło do mnie, że to nie może być jednorazowy wygłup. No i poszukałem informacji o wykonawcy i okazało się, że miałem rację :) Od tej pory płytki Martina bywają częstym gościem w moim odtwarzaczu...

środa, 2 lutego 2011

ICP

Nie jestem wielkim miłośnikiem hip-hopu i rapu. Ledwo odróżniam jedno od drugiego, a i to nie zawsze. A tu znawcy rzucają jeszcze takimi nazwami stylów jak rapcore, juggalo rap, horrorcore... Nie ważne.
Ważne jest to, że i w tych gatunkach znajduję się wykonawcy, którzy mnie zachwycają. Najczęściej wpadają do mojego odtwarzacza całkowicie przypadkowo i zapewne więcej ciekawych rzeczy by się znalazło, gdybym śledził uważnie ten rynek muzyczny. Ale nie śledzę :)
I zupełnie przypadkowo trafiłem kiedyś na Insane Clown Posse. Zespół, jak dla mnie, zaskakujący - zawsze lubiłem wykorzystanie dziwnych beatów, pokręconego śpiewu. Tutaj mamy tego dużo, a do tego specyficzny, jak na tego rodzaju wykonawców, image zespołu. Mam kilka płytek i baaaardzo mi się podobają.
Insane Clown Posse są dość płodną grupą - do chwili obecnej naliczyłem około 30 wydawnictw (od 1990 roku). Nie śledzę jakoś specjalnie ich kariery, ale od czasu do czasu lubię czegoś z ich twórczości posłuchać...
To jeden z takich zespołów, który się albo od razu pokocha, albo znienawidzi...

piątek, 28 stycznia 2011

The Valentines

Boys-bandy to nie jest wymysł lat osiemdziesiątych. Owszem, w tych latach było najwięcej sztucznie tworzonych tego typu tworów tylko w celach komercyjnych. Nienawidziłem ich :) Ale i wcześniej były grupy, które można by określić takim mianem - nie mam na myśli sposobu ich tworzenia, ale sposobu w jaki odbierały go fanki :)
Jedną z nich jest The Valentines. Australijski zespół, który w latach sześćdziesiątych był niezwykle popularny na tamtym kontynencie - nagrał nawet jingla dla Coca Coli. A skąd moje nim zainteresowanie? Bo jednym z wokalistów był w tej grupie Ronald Belford Scott... A kto to? A jak napiszę Bon Scott to się rozjaśni? :)
Tak, ten Bon Scott, który później jako wokalista AC/DC odnosił triumfy na całym świecie. Jednak wcześniej również śpiewał i wcale nie heavy-metal, ale coś, co dzisiaj może kojarzyć się głównie ze staromodnymi dancingami.
The Valentines robili jednak to tak uroczo, że ich piosenki naprawdę mnie urzekły i całkiem często je słucham.
Przed The Valentines był jeszcze The Spektors, niestety znam tylko jedno ich nagranie i chętnie posłuchałbym więcej...
Czy ktoś dysponuje płytami tych dwóch zespołów? Bo ja mam tylko "Early Years"...

czwartek, 27 stycznia 2011

R.A.P.

Tytuł wpisu wcale nie odnosi się do rapu...
R.A.P. to skrót od Reggae Against Politics... Ten zespół to pierwsza grupa reggae, która mnie zachwyciła. Byłem na ich pierwszym koncercie w Jarocinie i do tej pory pamiętam jaki szok przeżyłem. To pierwszy zespół jaki nie tylko śpiewał, ale i krzyczał swoje teksty. I pierwszy zespół, który słyszałem na żywo mający więcej niż dwóch wokalistów... Wrażenie na koncercie było niezapomniane.
Szkoda, że praktycznie zniknęli i praktycznie nie ma ich nagrań studyjnych. Zespół był naprawdę niesamowity, pełny niesamowitej energii...

środa, 26 stycznia 2011

Across the Universe

The Beatles lubię średnio... Dla mnie ważniejszym zespołem był The Rolling Stones. Ale jest płyta Beatlesów, którą bardzo lubię - "Let it be". Nie wiem dlaczego, ale właśnie tę płytę słucham najczęściej.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku trafiłem na kontrowersyjną grupę Laibach. Kontrowersyjną, bo posługiwali się symboliką faszystowską i nazistowską. Jednak prawda jest taka, że nie popierali tych ideologii - wykorzystywali je tylko jako element manifestacji artystycznej. Nagrali całkiem sporo naprawdę ciekawych muzycznie albumów. Mi jednak najbardziej zapadł w pamięć ich album "Let it be" - czyli całkiem inaczej zagrane utwory The Beatles. I z tej płyty jest piękna ballada "Across the Universe"... Całkiem inna od pozostałych utworów i interpretacji tej słoweńskiej grupy...

wtorek, 25 stycznia 2011

Recydywa

Jak wiecie wolę ostrą muzykę. Ale lubię również bluesa. I idealnym dla mnie zespołem była grupa Recydywa Blues Band... Bo grali bluesa ostro i to mi się bardzo podobało. Bardzo żałuję,że Pluszcza nie ma już wśród nas...

czwartek, 20 stycznia 2011

Kayo Dot

Był okres, gdy słuchałem głównie eksperymentalnego, awangardowego rocka... Do tej pory lubię czasem takiej muzyki posłuchać. Szczególnie zimą, gdy na dworze ciemno i mroźne, a w piecyku napalone i otacza mnie milutkie ciepełko...
Jedną z ciekawszych grup jest Kayo Dot, która powstała z zespołu Maudlin Of The Well (równie ciekawego, ale grającego znacznie ostrzejszą muzykę).
Kayo Dot to nadal awangarda, ale delikatniejsza. Piękne dźwięki mieszają się czasem z ostrzejszą gitarą. Wokal jest oszczędny, spokojny, czasem pojawi się krzyk. Ale to wszystko ma swoje miejsce i skomponowane jest z dużą wirtuozerią. Naprawdę warto posłuchać ich płyt w całości. To podróż w różne rejony muzyki, pełna zaskoczeń i nie pozwalająca na nudę.

wtorek, 18 stycznia 2011

Zespół Reprezentacyjny

Paradoksalnie to w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych było łatwiej o dostęp do wartościowej muzyki. Bo ta muzyka krążyła wśród ludzi, była polecana. A jeśli ktoś chciał lepszej jakości nagrań - wtedy trzeba było starać się o to. Trzeba było mieć odpowiednie kontakty, albo... szczęście :) Najlepsi artyści rzadko byli obecni w oficjalnych mediach. No i jak człek już dorwał coś ciekawego, to cieszył się tym niemiłosiernie.
Teraz wchodząc do sklepu najczęściej omijam stoisko z płytami - nie sprawia mi radości kupienie czegoś co jest na wyciągnięcie ręki. No i większość to zdecydowanie kicz, chłam... Wiem, to teraz jest sytuacja normalna, a nie wtedy... No, ale stary już jestem, a starsi ludzie z sentymentem wspominają czasy młodości :)
Pewnego razu ktoś znajomy (chyba Roback) podrzucił mi kasetę Zespołu Reprezentacyjnego. Nazwa trochę dziwna, ale kaseta ze źródła pewnego...
Posłuchałem i... wymiękłem. Nie pamiętam już, które to były płyty (na pewno "Pornograf" i jeszcze jedna). Urzekła mnie ta poezja śpiewana w sposób niezwykle zaangażowany, a jednocześnie lekki i pełen humoru. Czasami to był humor przez łzy...
I nie wiedziałem kto stoi za tymi wykonaniami. Dopiero po latach dowiedziałem się, że głównymi sprawcami są Filip Łobodziński (tak, ten Filip z Wiadomości TVP, ten Filip z "Podróży za jeden uśmiech", z "Stawiam na Tolka Banana") i Jarosław Gugała (tak, ten Gugała z Wiadomości TVP, a później z Informacji Polsatu).
To dzięki nim poznałem poezję Georgesa Brassensa, Lluisa Llacha...
Przypomnienie o Zespole Reprezentacyjnym doprowadziło do tego, że stwierdziłem, że kasety są już za bardzo zajechane (tak - czasem jeszcze coś słucham z kaset) i kilka klików i zamówiłem reedycję płyt "Pornograf" i "Sefarad" na CD...

Kaas

Nie przepadam za "muzyką środka". Tzn. za tak popularnym popem. Często kawałki z tego nurtu są po prostu nijakie i nie wyróżniają się w żaden sposób spośród miliona innych... Jednak są wyjątki i są artyści, którzy teoretycznie mieszczą się w tym gatunku, a jednak proponują coś co wyróżnia ich na tle innych wykonawców.
I kimś takim jest dla mnie Patricia Kaas... Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam ją :) Może dlatego, że zaczynała od występów w kabarecie (nie w kabarecie rozumianym po polsku, ale bardziej po francusku, niemiecku) i to przekłada się na jej interpretację utworów...

niedziela, 16 stycznia 2011

Ewa Demarczyk

Dzisiaj 70 urodziny tej niezapomnianej arystki.
Pani Ewa to po prostu fenomen. Czy dzisiaj możliwe byłoby, żeby ktoś z tak ambitnym, wyrafinowanym repertuarem zdobył aż taką popularność? Szczerze wątpię.
Pani Ewie udała się rzecz praktycznie niemożliwa. Poezję w jej wykonaniu do, czasami, wcale nie prostej muzyki Zygmunta Koniecznego, a później Andrzeja Zaryckiego słuchała cała Polska - od inteligencji do prostych ludzi. I, co niezwykle ważne, te utwory są obecne w polskiej muzyce do dzisiaj.
Śmiem twierdzić, że gdyby Pani Demarczyk urodziła się w innym, wówczas w miarę normalnym kraju, odniosłaby sukces na miarę Edith Piaf. Chyba, że na przeszkodzie stanąłby jej trudny charakter...

piątek, 14 stycznia 2011

Blackmore's Night

Ritchie Blackmore to jeden z najlepszych gitarzystów rockowych. Zasłynął jako jeden z założycieli Deep Purple i współtwórca ich największych sukcesów. Ale to nie jedyna jego działalność. Było kilka innych zespołów. Jednak od 1997 roku najważniejszym projektem Ritchiego jest zespół Blackmore's Night.
W 1991 roku Ritchie poznał Candice Night i wpadł mu do głowy pomysł nagrania z nią płyty. Niestety, kontrakty nie pozwalały mu na to. Jednak udało się - w 1995 roku wyszła pierwsza płyta zespołu Blackmore's Night.
Wszystkich zaskoczył totalny zwrot w muzyce Blackmore'a. Zniknęła gitara elektryczna, zniknęły hard rockowe riffy. Teraz mamy do czynienia z gitarą akustyczną, przearanżowanymi utworami sprzed kilkuset lat i pięknym głosem pięknej Candice.
Zespół zasłynął pięknymi balladami i piosenkami, przy których nawet człek bez poczucia rytmu tupie nóżką i ma ochotę zatańczyć. Do tego koncerty w nietypowych miejscach: kościoły, zamki, jaskinie... Np. pierwszy koncert promujący płytę "Ghost Of A Rose" miał miejsce w Kopalni Soli w Wieliczce... Niestety - wtedy nie znałem tego zespołu i nie byłem tam :(
Za to mam ich koncert na DVD - REWELACJA!!!
Ritchie pokazuje jakim jest wirtuozem gotary, a Candice Night - sam nie wiem - czy wygląda piękniej, czy piękniej śpiewa...

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Szkoła uczy, wychowuje, potem wyrastają...

Jakoś tak wyszło w moim życiu, że mimo iż jestem zwolennikiem ciężkich brzmień to jednak w głowie jakoś najbardziej zadomowiły się kawałki troszkę lżejsze.
Wstyd się przyznać, ale twórczość Dariusza Duszy poznałem dopiero jak pojawił się wraz z Shakinem Dudi'em... No wcześniej Śmierć Kliniczna do mnie nie dotarła - ale jak na tamte lata jest to wytłumaczalne, przynajmniej częściowo.
Jednak gdy już dotarłem do tych nagrań - to jak napisałem wcześniej - zapadły mi mocno w pamięć i do dzisiaj ich słucham.
Takie połączenie punka i reggae z jazz rockiem bardzo mi się podobają... Szkoda, że działali tak krótko...

niedziela, 9 stycznia 2011

Saxon

Saxon poznałem dość późno... Gdzieś około 1984 roku, czyli po wydaniu przez nich 5 płyt. Ale właśnie ta piąta stała się najsłynniejsza i z niej pochodzi ich największy przebój - "Crusaider".
Chyba w 85, albo w 86 byłem na ich koncercie w Łodzi - i był to najlepszy koncert w moim życiu...
Grają do dzisiaj i tworzą naprawdę solidne kawałki.

sobota, 8 stycznia 2011

Jatka

Kiedyś, gdzieś przez przypadek zobaczyłem tytuł "Jenisej Punk". Jenisiej, jak każdy wie, to rzeka na dalekim wschodzie... co to może mieć wspólnego z punkiem? Zacząłem szukać. No i trafiłem na autorów płyty pod tym właśnie tytułem, czyli grypę Yat-Kha.
Posłuchałem płyty i zakochałem się w nich :)
Yat-Kha jest tym co uwielbiam najbardziej - połączenie tradycji z nowoczesnością. Rockowa muzyka a do tego tradycyjny śpiew khöömei. I jeszcze wykonują w ten sposób covery znanych kawałków z różnych gatunków...
Czapki z głów przed Albertem Kuvezinem - założycielem Jat-Kha... No i dzięki temu odkryłem Huun-Huur-Tu, ale o tym kiedy indziej...

piątek, 7 stycznia 2011

Test

Najpierw mały test... Jaki polski zespół jako pierwszy w naszym kraju wydał płytę hardrockową? Czy jakakolwiek osoba poniżej 35 roku życia wie to? Odpowiedź brzmi... Test :)
Następne pytanie... Kto był wokalistą tej grupy? I znowu mało osób zapewne wie, a jak pozna odpowiedź to się mocno zdziwi... Wokalistą tejże grupy był Wojciech Gąsowski. Tak, ten Wojciech Gąsowski, który później brylował na dancingach - zresztą nie do końca słusznie jest tak postrzegany, bo w rzeczywistości w solowej karierze jego większość nagrań to jednak rock'n'rolle...
Płyta pod tytułem "Test" zawierała kawałki, w których było słychać wpływy głównie Deep Purple, ale i Jimi'ego Hendrixa, czy też Black Sabbath.
Szkoda, że Test tak krótko istniał i zostawił po sobie tylko jedną płytę. Pamięć o nim jednak nie zaginie, chociażby z powodu wielkiego przeboju "Przygoda bez miłości" - tyle tylko, że najczęściej zapowiadany jest jako utwór Wojciecha Gąsowskiego...

czwartek, 6 stycznia 2011

GWAR

Niedawno gdzieś przeczytałem jakieś pochwalne słowa na temat Lordi...
Ale to przecież właściwie kopia amerykańskiej grupy GWAR. Fakt, GWAR w Europie jest średnio znany, a w Polsce jeszcze mniej.
W teledysku poniżej możecie zobaczyć ten zespół w dziwacznych strojach. Ale nie pomyślcie sobie, że to tylko na potrzeby klipu. Nie, nie. Oni tak występują na wszystkich koncertach :) Kiedyś widziałem u Jerry'ego Springera - wmawiali tam widzom, że tak ubrani chodzą na co dzień :)
Do tej pory wydali 12 długogrających krążków. Jak widać lekko satyryczne podejście do twórczości może być dużo lepsze od zbyt poważnego...