czwartek, 24 lutego 2011

T.N.T.

Jednym z zespołów, które bardzo lubię jest Six Feet Under. Ich "normalne" płyty wgniatają w ziemię i mogą namieszać w główce :) O ile nie przepadam za Chrisem Barnesem gdy śpiewa w Cannibal Corpse, to tutaj bardzo mi pasuje.
No i Six Feet Under nagrywa również płyty z serii "Graveyard Classics", na których gra po swojemu utwory innych znanych kapel... Jak dla mnie te krążki są rewelacyjne :)
Jak już nieraz pisałem uwielbiam stare AC/DC. Bardzo lubię też covery, szczególnie jeśli są wykonane w innej konwencji niż oryginalny utwór.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Poronin

Obiecałem, że wrzucę tutaj coś związanego z moim pobytem w okolicach gór... Pobyt był naprawdę super, ale miał jedną wadę - byliśmy katowani przez prawie cały czas muzyką zespołu Max z Bukowiny Tatrzańskiej - tak mi przynajmniej powiedziano :)
Wiem, że są miłośnicy takowej muzyki, ale ja do nich nie należę. I słuchanie przez pięć dni tego samego repertuaru doprowadzało mnie do stanu... Nie, nie napiszę do jakiego.
Chłopaki właśnie wydają... 18 płytę. Więc zespół to płodny bardzo :) Na plus można zaliczyć, że cała muzyka i teksty są ich, a i czasami aranżacje bywają ciekawe - niestety wszystko w stylu niewiele odbiegającym od disco-polo... Poniższy kawałek to jeden z najgorszych - innych nie znalazłem na sieci, ale i przyznam się, że zbyt usilnie nie szukałem...

sobota, 19 lutego 2011

Running Wild

Nie było wpisów od tygodnia, bo byłem w górach na szkoleniu... Jutro postaram się zamieścić coś z tym związanego :) Ale dzisiaj coś innego...
Bardzo lubię zespoły, które w ramach jakiegoś gatunku muzycznego potrafią stworzyć "podgatunek", który je wyróżnia. Takim zespołem jest np. Running Wild. To niemiecki zespół heavy metalowy. Dwie pierwsze płyty to po prostu bardzo dobry heavy metal, wyróżniające się z tysiąca innych głównie bardzo ciekawym wokalem Rolfa Kaspareka.
Na trzeciej płycie zespół zaproponował coś, z czego zasłynął na całym świecie. Zniknęła typowa dla heavymetalowców stylistyka tekstów. Pojawiły się motywy "pirackie" i to nie tylko tekstowo, ale i muzycznie.
Czy zespół heavy metalowy śpiewający o czymś innym niż szatan, chętne laski, rockowe życie może odnieść sukces? Okazało się, że tak - i właśnie Running Wild jest tego dobrym przykładem. To jednocześnie przykład, że w głównym nurcie można stworzyć coś, co wyróżnia na tle innych i zapada w pamięć. I jednocześnie staje się znakiem rozpoznawczym danego artysty.

sobota, 12 lutego 2011

Ball's Power

Na początku lat 90. fanów rocka w Polsce obiegła szokująca wiadomość. TSA się rozpada. To był naprawdę wstrząs. Jak to, nie będzie więcej płyt i koncertów tej kultowej grupy? Grupy, na której koncert potrafiłem jechać 400 km autostopem? Wtedy wyglądało to niewesoło...
Jednak muzycy mieli swoje projekty, a i TSA nie do końca zniknęło. Były dwie grupy, były zmieszania odnośnie praw do nazwy...
Marek Piekarczyk w tym czasie zaczął śpiewać w grupie Ball's Power i nagrali razem jedną płytę - "XES". Nie odniosło to wydawnictwo wielkiego sukcesu, ale moim zdaniem to płyta całkiem fajna. Lubię ją słuchać - dość prosty, tradycyjny heavy metal, pełen energii i autentyczności...

czwartek, 10 lutego 2011

Aria

Ktoś kiedyś powiedział, że języki słowiańskie nie nadają się do śpiewania rocka. Na szczęście nikt (są wyjątki) nie wziął sobie tego do serca i są kapele z tego obszaru, które grają swoje i po swojemu śpiewają...
Jedną z takich kapel jest rosyjska Aria - muzycznie to skrzyżowanie Saxon i Iron Maiden, czyli czysty heavy metal... Polecam - bardzo miło ich się słucha...

poniedziałek, 7 lutego 2011

Osierocona Kraina

Kilka ostatnich wpisów było dość grzecznych i spokojnych. No to dzisiaj coś ostrzejszego.
Orphaned Land to izraelski zespół metalowy, który od pewnego czasu zmienia się - od grania ciężkiego do spokojniejszego metalu progresywnego z domieszką brzmień orientalnych.
I to właśnie w tym zespole najbardziej mi się podoba...
Niestety, ale z płyty na płytę stają się coraz mniej interesujący. Znika ten powiew świeżości, jaki na początku wnosili swoją muzyką do świata metalu. W dodatku na nowe płyty trzeba długo czekać...

piątek, 4 lutego 2011

Martin

Martin Lechowicz to postać nietuzinkowa. Bard samouk, pisarz, dziennikarz, twórca podkastów, wydawca i człowiek zajmujący się milionem innych rzeczy. Człowiek, który absolutnie wszystko robi niezależnie i bez pogoni za sławą za wszelką cenę - a wręcz przeciwnie :) Wali prosto w oczy najczęściej w sposób komiczny, ale to wcale nie znaczy, że nie inteligentny - a wręcz przeciwnie :)
Jego dzieła często są pełne goryczy i zmuszają do zastanowienie się - ale czasem jest wręcz przeciwnie :) Zdarzają się bowiem, jak sam to określa: [...] także rozmaite kretynizmy, których poziom jest tak dramatycznie niski, że określenie completely unprofessional wydaje się eufemizmem. Nazwa "Completely Unprofessional" brzmi jednak lepiej niż "Szczyt Żenady", "Niewiarygodna Tandeta", "O k***" czy też "Rany Boskie Co To Jest".
Do tej pory ukazały się dwie jego płyty. Mimo, że większość utworów (wszystkie?) można ściągnąć za darmo, to jednak warto kupić te płyty. Bo do płyt dołączane są różne różności, np. kod dostępu do materiałów zarezerwowanych dla kupujących płyty. Niektóre wydawnictwa kolekcjonerskie wielkich wydawnictw są uboższe i przygotowane mniej starannie... No i pamiętajcie, że w tym przypadku pieniążki za płyty trafiają w zdecydowanie większym procencie do twórcy niż w przypadku płyt kupowanych w "normalnej" dystrybucji... Ja mam obydwie, a do tego książkę :)
Zwykle nie daję linków do stron jakowyś - tym razem robię wyjątek, bo ta strona to nie tylko zwykle spotykane na takich stronach informacje o wykonawcy. Ta strona to duuuużo więcej, w dodatku ciągle żyje, ciągle pojawiają się nowe materiały. Szczerze polecam: MartinLechowicz.com.
A jak ja trafiłem na Martina? Jak zwykle przez przypadek. Ktoś pokazała mi na YouTube "Balladę o pchle". Tym razem jakoś tak dotarło do mnie, że to nie może być jednorazowy wygłup. No i poszukałem informacji o wykonawcy i okazało się, że miałem rację :) Od tej pory płytki Martina bywają częstym gościem w moim odtwarzaczu...

środa, 2 lutego 2011

ICP

Nie jestem wielkim miłośnikiem hip-hopu i rapu. Ledwo odróżniam jedno od drugiego, a i to nie zawsze. A tu znawcy rzucają jeszcze takimi nazwami stylów jak rapcore, juggalo rap, horrorcore... Nie ważne.
Ważne jest to, że i w tych gatunkach znajduję się wykonawcy, którzy mnie zachwycają. Najczęściej wpadają do mojego odtwarzacza całkowicie przypadkowo i zapewne więcej ciekawych rzeczy by się znalazło, gdybym śledził uważnie ten rynek muzyczny. Ale nie śledzę :)
I zupełnie przypadkowo trafiłem kiedyś na Insane Clown Posse. Zespół, jak dla mnie, zaskakujący - zawsze lubiłem wykorzystanie dziwnych beatów, pokręconego śpiewu. Tutaj mamy tego dużo, a do tego specyficzny, jak na tego rodzaju wykonawców, image zespołu. Mam kilka płytek i baaaardzo mi się podobają.
Insane Clown Posse są dość płodną grupą - do chwili obecnej naliczyłem około 30 wydawnictw (od 1990 roku). Nie śledzę jakoś specjalnie ich kariery, ale od czasu do czasu lubię czegoś z ich twórczości posłuchać...
To jeden z takich zespołów, który się albo od razu pokocha, albo znienawidzi...